Otwarte Mistrzostwa Klubu Sobienie Królewskie (22-23 października 2016)
Data publikacji: 25.10.2016
Padać przestało w połowie ostatniego dołka.
Nie tak wygląda złota polska jesień. Sobota zniechęcała do gry, jak tylko mogła. Zapisani na turniej podzielili się na dwie grupy: tych, którzy rozsądnie zostali w domach i tych, którzy wbrew wszystkiemu postanowili nie dać się pogodzie. Sześcioosobowa reprezentacja Królewskiego pękła dokładnie na pół. Marek Budner, Krzysztof Bury i Michał Kopczewski stanęli na starcie, a Ewa Budner, Ela Bury i Jarek Skręta stwierdzili, że są jakieś granice rozsądku i w sobotę odłożyli kije na bok. Jednak i oni nie wytrzymali długo. Dokładnie: dobę. W niedzielę już cała nasza szóstka zagrała, bo i pogoda drugiego dnia turnieju okazała się nieco lepsza. W każdym razie – nie padało.
Tymczasem sobotnie warunki urągały wyobrażeniu o sensownym golfie. Rozległe kałuże pokrywały duże obszary fairwayów. Niejeden bunkier przypominał miskę z wodą. I do tego wszystkiego padało na głowę bez przerwy przez siedemnaście i pół dołka. Ale nie mówimy o Turnieju o Czapkę Gruszek Sołtysa Burakowic, tylko o Otwartych Mistrzostwach Klubu Sobienie Królewskie G&CC, więc mobilizacja wśród zawodników i determinacja w gronie organizatorów były duże. Jednocześnie turniej ten był Finałem Alior Bank Sobienie Golf Tour. Waga zawodów sprawiła, że w sobotę postanowiliśmy udawać, że deszcz i chlupoczące fairwaye nam w ogóle nie przeszkadzają.
I udało się.
Podnoszenie piłek na terenie zielonym w celu oczyszczenia zostało wprowadzone przez sędziego głównego i było dość oczywistą konsekwencją stanu pola. Co ciekawe, greeny nadal okazały się szybkie jak zwykle. Fenomen.
Inną decyzją organizatorów była zmiana tee off na shot gun. W ten sposób wszyscy mieli równe szanse, bo grali w tym samym czasie, czyli zmagali się z identyczną pogodą.
Z którego dołka w takiej sytuacji nie chcielibyście startować? Prawda, że z szesnastki?
Wylosowałem szesnastkę.
„Za to wracać będziesz z piętnastki” – chciał mnie pocieszyć (rozśmieszyć?) Marek jeszcze w domku klubowym, zanim ruszyliśmy. Lubię jego poczucie humoru.
Zanim nasza grupa dobrnęła przez kałuże na kraniec pola, już zrobiło nam się gorąco pod ubraniami. Strzał do bunkra, chip pod flagę i jeden putt. Zacząć PAR-em, bardzo miło. Potem różnie bywało, ale turniej szedł sprawnie. Chyba wszyscy byli zmobilizowani i nikt się zbytnio nie ociągał. Chcieliśmy wracać do suchego domku i na gorący obiad jak najszybciej.
W niedzielę dołączyli Ewa, Ela i Jarek, choć już poza klasyfikacją dwudniowego turnieju. Zagrali sobie na większym luzie i w jednej, miłej towarzyskiej grupie.
Krzysztof, Marek i ja walczyliśmy drugi dzień z nadzieją na dobry wynik w całym turnieju.
No i cóż…
Są takie chwile w życiu Redaktora, że musi napisać o sobie. Drugiego dnia zagrałem 43 STB (88 uderzeń), co zaowocowało piękną obniżką HCP i dodatkową interwencją punktową PZG. Ale przede wszystkim mój dwudniowy wynik (74 + 64) strokeplay netto pozwolił mi zająć drugie miejsce w tej kategorii. Organizatorzy byli tak mili, że nie tylko w strokeplay brutto, ale i strokeplay netto przyznawali tytuły.
I tak oto zostałem Wicemistrzem Klubu SK G&CC Strokeplay Netto 2016.
Najsympatyczniejsze było to, że mogłem odbierać nagrodę w towarzystwie Wilanowskich Współklubowiczów, w stronę których właśnie kieruję wzrok na zdjęciu. Ich gratulacje znaczyły dla mnie nie mniej niż możliwość odebrania nagrody „na ściance”.
„Mniej skromności i proszę to rozgłosić światu” – usłyszałem od Jarka.
No to rozgłosiłem.
„Pamiętaj, że teraz już będzie dużo trudniej i ciesz się chwilą” – powiedział Krzysztof.
No to się cieszę!
Red.
PS. Drugiego dnia moja grupa zeszła z pola po 4 godzinach i 10 minutach. Czyli – da się sprawnie grać, nawet w turnieju. Może po prostu musi być zimno, bo wtedy wszyscy dziarsko przebierają nogami?
Fot. – dzięki uprzejmości Sobienie Królewskie G&CC
Aby dodawać i oglądać komentarze zaloguj się
FaceBook