Masters za nami. Ryder za nami.
Data publikacji: 04.10.2016
Nie każdy Ryder Cup może kończyć się „cudem”, jak w 2012 roku w Medinah Country Club. Europa przegrywała wówczas 6 – 10 po dwóch dniach foursomes i fourballs, a nawet w pewnym momencie 4 – 10 w sobotnie popołudnie. Na niedzielę zostało tradycyjnie już tylko 12 meczów indywidualnych. Nieoczekiwanie Europa wygrała aż 8 z nich, Ameryka tylko 3, a ostatni mecz zakończył się remisem (Francesco Mollinari i Tiger Woods grali już o pietruszkę, gdy Martin Kaymer wygrał swoje przedostatnie spotkanie ze Stevem Strickerem).
Ten film mogę oglądać na okrągło:
Cuda mają to do siebie, że zdarzają się rzadko. W 2016 cudu nie było, choć sytuacja podobna. Po czterech szybkich ciosach na początek (0 – 4 po pierwszej sesji) wśród Europejczyków nie było zapewne wesoło. Trochę odrobili w sobotę, ale niedziela należała zdecydowanie do Amerykanów. Szczególnie Patrick Reed wyrósł na lidera Team USA (zdobył 3,5 punktu).
Strzałem w dziesiątkę po stronie europejskiej okazało się wystawienie Thomasa Pietersa – jednego z sześciu graczy, którzy po raz pierwszy mieli zaszczyt brać udział w Ryder Cup. Belg zdobył aż 4 punkty (najwięcej z Europejczyków) i jako jeden z niewielu może zaliczyć swój występ do udanych.
Koniec końców jednak wynik 17 – 11 dla Ameryki jest miażdżący, a emocji w niedzielny wieczór było w związku z tym z każdą minutą coraz mniej. Aż zasnąłem podczas relacji. Być może jednak zasnąłem, bo tak zmęczył mnie turniej Masters w Rajszewie?
* * *
W tym samym czasie bowiem rozgrywano zawody PZG Masters 2016 na polu First Warsaw GC. Turniej zgromadził na starcie ponad setkę zawodników. Pierwsze dwa dni zakończyły się CUTem (72 zawodników) i niedziela rozstrzygała o wszystkim. Pogoda udała się niewyobrażalnie. Nie brakowało golfistów w krótkich spodenkach, a i panie mogły ubrać się, jak w środku lata.
Królewski Klub Golfowy w Wilanowie był reprezentowany na turnieju Masters w sposób szczególny. Warto odnotować w naszych annałach, że liczebność naszych klubowiczów w obsadzie sędziowskiej była trzykrotnie większa niż tych grających. Cieszyć się naszą potęgą sędziowską czy martwić nieobecnością wielu naszych najlepszych Kolegów i Koleżanek wśród grających?
Przechodząc do konkretów:
– Jarek Romaniuk – jako jedyny z Royal GC stanął w golfowe szranki Masters 2016 (brawo!)
– Paweł Laskowski (sędzia główny), Katarzyna Terej (sędzia) i Michał Kopczewski (kandydat – obserwator) – stanowili trzon obsady sędziowskiej (3/4 całego czteroosobowego składu na polu).
Jarek dzielnie wziął na swoje barki odpowiedzialność jednoosobowego reprezentowania klubu wśród grających. Zagrał równo każdego dnia, przeszedł CUT i mógł również w niedzielę powalczyć z najlepszymi. Czy w przyszłym roku będzie nas więcej!?
Ja natomiast zobaczyłem, na czym polega sędziowski trud. Mam kilka spostrzeżeń na gorąco.
1. Sędzia też się męczy. Jeżdżenie meleksem wydaje się niewinną igraszką, ale sędziowie pracują przez cały dzień: od początku pierwszej grupy, do ostatniego dołka ostatniej. W naszym przypadku to było każdego dnia ponad 8 godzin na polu. I tak przez 3 dni. Dlatego zasnąłem pod koniec relacji z Ryder Cup w niedzielny wieczór…
2. A właściwie przez cztery dni. W czwartek (dzień przed turniejem) o 7:00 sędzia główny zarządził zbiórkę na polu. Trzeba było przejechać wszystkie dołki, sprawdzić ich stan, wbijać brakujące czerwone i żółte paliki, malować sprayem linie granic hazardów i terenów w naprawie, opisywać zmiany do reguł lokalnych – wyszło ponad pół dnia pracy.
3. Ustawianie markerów na tee. Przed każdą rundą o poranku trzeba było poustawiać znaczniki na wszystkich 36 tee, tak aby stały dokładnie prostopadle do naturalnej linii pierwszego uderzenia. Jeśli narzekacie na przekrzywione znaczniki, które zmylają kierunek gry z tee, to właśnie znak, że ktoś nie wykonał rzetelnie tego właśnie zadania – naprostowania znaczników do kierunku gry.
4. Granie piłki prowizorycznej wyróżnia świadomych golfistów. Sędzia doskonale widzi, jak bardzo płynność turnieju siada, gdy zawodnicy nie grają piłek prowizorycznych. Każda wątpliwa sytuacja (ryzyko zgubienia, prawdopodobieństwo autu itp.) powinna kończyć się od razu zagraniem piłki prowizorycznej. Niektórzy jednak myślą życzeniowo i idą do przodu z nadzieją, że jakoś to będzie. Kilkakrotnie widziałem zawodników, którzy jak niepyszni wracali na tee lub do miejsca ostatniego uderzenia. A tam zwykle już stał kolejny flight. Nic miłego, a poza tym natychmiast robi się zator.
5. Stres sędziego. Szczególnie w tak poważnym turnieju to nie lada odpowiedzialność. Nie zazdroszczę Pawłowi i Kasi, bo jednak trzeba podejmować na gorąco decyzje, które muszą być zgodne z Regułami i Decyzjami, a nie zawsze ucieszą golfistów.
6. Piłki latają wszędzie. Trzeba niesłychanie uważać, jeżdżąc meleksem i mieć oczy dookoła głowy. Przemieszczając się między dołkami co chwila przecina się potencjalne trajektorie lotu piłek z różnych stron. Trzeba być naprawdę przewidującym. Dodatkowym zagrożeniem – na takim polu parkowym jak Rajszew – są oczywiście drzewa. Nawet niskohandicapowcom zdarzy się cios w pień czy gałąź, po którym piłka wyczynia cuda. Nierzadko odbija się jak w dawnych flipperach – kilka puknięć i… nie wiadomo nawet, gdzie szukać, szczególnie wśród jesiennych liści.
7. Niezła lekcja. Były różne sytuacje: piłka na niewłaściwym greenie, uwolnienia od łączeń trawy, piłka spoczywająca na grabiach, zawodnik próbujący grać dla rozgrzewki piłkę między rozgrywaniem dołków, piłka zagrywana z terenu w naprawie itp. Parę ciekawych i niebanalnych sytuacji do rozstrzygnięcia.
8. Miło popatrzeć. Naoglądałem się dobrego golfa. Długie drajwy, celne putty na rekordowo szybkich greenach itd. Jest nad czym pracować i na kim się wzorować. No i dużo młodych – rewelacja! Juniorzy – do boju!
Wygrali oczywiście najlepsi. Niespodzianką było chyba tylko to, że po dwóch dniach William Carey (First Warsaw) NIE PROWADZIŁ. Zgodnie z przewidywaniami był liderem po pierwszym dniu, ale w sobotę przegonił go rewelacyjny Oskar Zaborowski (Toya). W niedzielę jednak Carey wrócił na swoje miejsce i wygrał cały turniej. Na trzecim miejscu zawody ukończył Maksymilian Biały (Tokary).
Wśród pań triumfowała Amanda Majsterek (A&A). Drugie miejsce zajęła Oksana Wojtkiewicz (Sierra), a trzecie – Monika Kowalewska (Sobienie Królewskie).
Triumfatorka w natarciu (zdjęcia Jarka Romaniuka niestety jeszcze nie znalazłem):
Zdjęcia: Rafał Wielgus
Red.
Aby dodawać i oglądać komentarze zaloguj się
FaceBook